Jak oglądało się seriale w latach 90.
Share
Seriale w latach 90. oglądało się trochę inaczej niż dziś. Nie było platform streamingowych, binge watchingu i ogólnej klęski urodzaju w postaci nieprzebranej ilości kontentu. Otóż, oglądanie filmów i seriali w latach 90. było serialem samym w sobie. To opowieść pełna niespodziewanych zwrotów akcji oraz niekończących się problemów technicznych. Z perspektywy czasu, to brzmi jak egzotyka, ale zacznijmy od początku…
Wyobraźcie sobie pustkę powstałą po pytaniu na lekcji matematyki „czy ktoś zgłasza się do odpowiedzi?”. Tak mniej więcej szeroka była oferta seriali w latach 90. Istniało z grubsza pięć kanałów telewizyjnych i tyleż propozycji serialowych. Miało to swoje dobre i złe strony. Plusem było to, że jeśli na TVP emitowano Miasteczko Twin Peaks, to 80% szkolnych kolegów i koleżanek go oglądało. Potem było o czym gadać na szkolnym korytarzu. To zupełnie odwrotnie niż dziś, kiedy ciężko nadążyć za serialową podażą. Charakterystycze dla tamtych czasów było LEKKIE opóźnienie w pokazywaniu seriali zagranicznych, w przypadku Dynastii to była niemal dekada. Jednak pod tym względem królował Polsat, gdzie jako nowości leciały seriale amerykańskie z lat 80. (MacGyver, Airwolf, Drużyna A, Nieustraszony)
Jeden telewizor – konflikt interesów
Ludwik Wittgenstein powiedział, że „Granice naszego języka oznaczają granice naszego świata.”, a granicę naszej serialowej percepcji ograniczały przede wszystkim liche możliwości sprzętowe. Skoro serial był emitowany o ściśle określonej porze raz na tydzień to prędzej niż później musiało to skutkować ominięciem któregoś odcinka. A bo ciocia przyjechała i nocuje w „pokoju telewizyjnym”, a bo matka chce o tej samej porze oglądać retransmisję łyżwiarstwa figurowego albo (również) matka wróciła z wywiadówki. Typowym problemem była też znienawidzona niebieska plansza z napisem „tylko dla dorosłych” pojawiająca się w pewnym okresie nader często nawet przy dość niewinnych tytułach (np. „Z Archiwum X”), która dostrzeżona przez starych kończyła seans. Największym ograniczeniem był zwykle tylko jeden telewizor w gospodarstwie domowym – konflikt sprzecznych interesów domowników nieunikniony. Kto wówczas miał swój drugi telewizor w swoim pokoju był szkolnym bossem to jasne, ale takie historie nie zdarzały się zbyt często.
Magnetowid
Częściowym remedium na pojedynczy telewizor był magnetowid, zwłaszcza taki wyposażony w funkcję nagrywania o określonej porze (umożliwiający nagrywanie również erotyków na kanałach niemieckojęzycznych). Nagranie w wielu sytuacjach ratowało życie, ale był to tylko erzac oglądania „na żywo”. Problemem były też niedomagania sprzętowe. Kasety błyskawicznie się degenerowały co przejawiało się m.in. w nakładaniu się warstw dźwiękowych z poprzednich nagrań. Bywało to nawet zabawne gdy w jakiejś pełnej napięcia scenie słychać głos Dariusza Szpakowskiego załamującego ręce nad reprezentacją Polski albo jakieś odgłosy z niemieckiego porno. No i największy koszmar, kiedy ktoś z domowników nagrywa coś kolejnego na tej samej kasecie, zanim zdążyło się obejrzeć nagranie.
Seriale w latach 90., czyli rozrywka drugiej kategorii?
Seriale z lat 90. były czymś z definicji gorszym – ubogim bratem lub niechcianym kuzynem pełnometrażowych filmów. Chlebem powszednim polskiej telewizji lat 90. były produkcje klasy B, C i D. Królowały: Renegat, Brygada Acapulco, Słoneczny patrol, Xena-wojownicza księżniczka, Nieustraszony i jeszcze bardziej poślednie produkcje. Nie do wyobrażenia były obecne, astronomicznych rozmiarów budżety dorównujące blockbusterowym hitom i pełnoprawna promocja serialu jako równoważnego filmowi dzieła.